poniedziałek, 4 października 2010

Szkoła Starców

-Że co!? O północy!? Pod naszą szkołę!? Ona mnie przeraża rano, a co dopiero w nocy!? - wymamrotała Julliet.
-N...no tu jest wyraźnie napisane: "Przyjdzie pod szkołę o północy, Steve"
-Ale co, idziemy?? - spytała Lily.
-No jasne, że idziemy! - pewna siebie Alice, była przekonana, że tam z pewnością stanie się coś niezwykłego, a raczej zabawnego. Ona się niczego nie bała, no... oprócz pająków i niektórych horrorów...
-Ok, to idziemy! O 21.00 przyjdźcie do mnie, ok?
-Jasne! Już nie mogę się doczekać! :D - powiedziała Alice.

W pokoju Alex były pozapalane kolorowe lampeczki, a na biurku poustawiane były różnej maści napoje. Jednym słowem - było bardzo przytulnie.
-Wiecie co... ułożyłam plan... - odezwała się nagle Lily - podejdziemy pod szkołę i poczekamy na woźnego... co wy na to...?
-Lily, co za odkrywczy plan!!

Dziewczyny zestresowane wyczekiwały na 24.00. Pół godziny przed północą wyszły z domu. Woźny stał już pod szkołą.
-Dziewczyny, powiem wam tylko jedno! Nie wtykajcie nosa w nie swoje sprawy i dobrze wam radzę, zostawcie mnie i tą szkołę w spokoju! To nie wasz interes co tu się dzieje! Ale nie dzieje się nic....
-Ale my nic nie mamy do Pana ani do tej szkoły! To pan nas tajemniczo odwiedził w naszym ulubionym miejscu! - po raz pierwszy odważnie powiedziała Lily.
-I tak ma zostać! Idźcie do domu! Już!
-A po co pisał nam Pan tą karteczkę, żebyśmy przyszły o północy!? Nie mógł pan nam tego powiedzieć po lekcjach!?
-Ja wam nie pisałem żadnej karteczki! Oszalałyście!?
-T..to kto to był!?
-Chyba wiem - powiedział bardziej do siebie Steve - Uciekajcie!

Dziewczyny pobiegły jak najdalej od szkoły. Woźny wszedł do budynku i... nie wyszedł. Po raz pierwszy Steve miał taki ciepły głos. Nie ten co zwykle - trochę straszny i bardzo niski. Dziewczyny wpatrywały się w szkołę z nadzieją, że ich "upiorek" zaraz wyjdzie i powie, że wszystko w porządku. Ale tak się nie stało. Czekały pół godziny stojąc w tej samej pozie, tylko od czasu do czasu spoglądając na siebie.


-Dobra, dziewczyny idziemy... - powiedziała z pewnym smutkiem w głosie Alice.

-Ale...jemu się chyba nic nie stało, no nie? - zapytała Juliet.

Nikt nie odpowiedział. Dziewczyny powoli znikały w wieczornej mgle.


Julliet nie mogła zasnąć, to ona najbardziej przejmowała się Stevem. Widocznie polubiła tego miłego, ciepłego woźnego. Cały czas rozmyślała o tym, co się wczoraj stało. W końcu udało jej się usnąć. Rano wyglądała potwornie: podkrążone oczy i te potargane włosy. Pół godziny próbowała je wyprostować - wszystko na nic. Spięła je w stylowego koka (takiego jakiego pokazywała im Alex) założyła czapkę i ruszyła w stronę szkoły. Dziewczyny jak zwykle spotkały się przy strumyczku i poszły w kierunku szkoły. Od tego momentu nie powiedziały do siebie nic, oprócz "Cześć". W głębi duszy bardzo chciały zobaczyć się ze Stevem. Tylko teraz o tym myślały.


Dziewczyny z nadzieją weszły do szatni ale... Steva tam nie było.. Julliet była przerażona.
-No i... tym razem jak to wytłumaczysz, Alice!? - spytała groźnie Alex.
-Na pewno jest jakieś wytłumaczenie! Na przykład... siedzi teraz w pokoiku dla personelu!
-On nigdy nie wchodził wyżej niż na półpiętro, tam ma swój składzik!!
-No dobra, dobra! Nie wiem... nie wiem co się z nim stało, ale... boję się...
-Proszę was, zostawmy tę sprawę w spokoju! - błagała Julliet.
-Ale Steviemu mogło się coś stać!

Dziewczyny stały na środku korytarza i wpatrywały się w głąb szatni. Wszystkie spuściły głowy na znak, że nie da się już nic zrobić i weszły do zatłoczonej szatni z napisem "IIIc"


Lekcje minęły im bardzo szybko co było dziwne, bo miały ich siedem... Postanowiły, że pójdą do składziku woźnego. Wyobrażały to sobie tak: malutki pokoik po którym walają się mopy i inne tego rodzaju narzędzia, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Dziewczyny zapukały do błękitnych drzwi. Cichym głosem odpowiedział im Steve. Wszystkie jednocześnie wpakowały się do pokoiku, który był o dziwo całkiem spory. Na środku stał duży stół, a wokół stały metalowe szafeczki, na których starannie poukładane były przybory. Dziewczyny "walnęły" prosto z mostu:

-Co się panu stało!? Wczoraj Pan tajemniczo zniknął w szkole, dzisiaj nie siedział pan jak zwykle przy swoim stoliku, co jest!? Może nam Pan to wyjaśnić!? - odważnie zapytała Lily.

-Dziewczyny, po pierwsze, mówcie mi Steve - mimo napiętej sytuacji woźny zachował poczucie humoru - a... co do tego wszystkiego... dowiecie się w swoim czasie. Czy mogę was poprosić, żebyście na razie zostawiły badanie "tajemniczych" spraw tej szkoły? To dla mnie bardzo ważne, ale obiecuję, gdy nadejdzie dobry moment, powiem wam o wszystkim...

-A kiedy nadejdzie ten moment? - głupio zapytała Alice
Steve zaśmiał się pod nosem
-Zobaczysz, ale musicie jeszcze sporo poczekać...
-Dobrze, dziękujemy.. - powiedziała grzecznie Julliet.

Po wyjściu ze szkoły czekała na nie niespodzianka... Pod ich ulubioną wierzbą czekali na nie chłopaki.
Dziewczyny niczego się nie spodziewały, a zwłaszcza tego, że zostaną wciągnięte pod zieloną kopułę drzewa.
-Hej, dziewczyny... c..co słychać? - powiedział nieśmiało Billy uśmiechając się tajemniczo do Lily.
-Dobra, nie będziemy owijać w bawełnę, chcemy was zaprosić na bal jesienny... - odezwał się Jamie.
Jako pierwszy podszedł do Alice David.
-Cześć...czy chciałabyś... pójść ze mną na ten.. bal...?
-No jasne!! - Alice szeroko uśmiechnęła się do Davida.
I tak właśnie chłopaki podchodzili do dziewczyn i zadawali to super pytanie. Tylko Julliet nie wytrzymała, rzuciła się na szyję Paulowi i wrzasnęła:
-TAK! Pójdę z tobą na bal!!
I tak dziewczyny miały polepszony humor, ale czy COŚ go im nie zepsuje...??

Brak komentarzy: